Migawki wrześniowe
18:27Przyszła jesień. Lubię jesień, lubię otulić się ciepłym swetrem, przytulić jakiegoś zwierzaka i korzystać z coraz dłuższych wieczorów. Nie mam ich niestety dla siebie tak dużo, jak bym chciała, więc staram się je maksymalnie wykorzystywać. Z Ukochanym i futrzakami oczywiście.
Wrzesień minął mi pod znakiem wyjazdów, które zaczęły się pod koniec sierpnia. Wylądowałam nawet w Holandii, i to była jedyna nieplanowana eskapada. Jednak pierwsze dwa tygodnie upłynęły pod znakiem 50tych urodzin mojego taty - była impreza niespodzianka, do tego rodzice nie wiedzieli, że na ten weekend przyjedziemy z M. Tata do końca się nie połapał mimo kilku naszych wpadek, dopiero potem wszystko mu się poskładało. Wieczór udał się świetne, nawet mimo mojego kiepskiego samopoczucia, które wygoniło do łóżka nieco wcześniej, niż bym chciała.
No właśnie, zdrowie. Mam wrażenie, że jak raz załatwiłam zatoki, to już nigdy ich nie wyleczę. Chodzę więc taka pociągająca, kiedy trzeba wygrzewam się pod kołdrą i jak na razie jest znośnie. Nie znoszę chorować, mam nadzieję, że uda mi się wywinąć. Nie chcę tracić czasu na leżenie w łóżku - szczególnie teraz, kiedy pracy jest naprawdę dużo.
A i poza pracą staram się wreszcie dopiąć kilka spraw. Zaczęłam od próby przeniesienia bloga na własną domenę, ale po czterech dniach walki poniosłam klęskę. Jest jednak nadzieja w postaci kolegi z pracy, który dziś stwierdził, że może zajrzeć - więc nie wszystko jeszcze stracone! Zobaczymy, co się wyklaruje.
Swoją drogą, bez ogarnięcia się w kalendarzu chyba bym zginęła. I w pracy, i poza nią. Już mi się zdarzyło kilka razy wbiegać z powrotem do biura, bo zapomniałam wysłać ważny raport. Przy okazji mieszkania też jest wiele spraw i dat do pilnowania, więc ostatnio to mój najlepszy przyjaciel i niejednokrotnie wybawienie z opresji.
Największą radochą mieszkaniową było ostatnio zamontowanie parapetów. Już się nie mogę doczekać, aż będę zamęczać Was fotkami gotowego. :) Jeszcze jest trochę pracy, ale z każdą kolejną wizytą widzę postępy i szeroki uśmiech sam się pojawia!
Utrapieniem za to są ostatnio paznokcie. Wróciły już do dobrej kondycji, ale ja jestem ostatnio jakaś taka strasznie "żywiołowa" i notorycznie robię sobie krzywdę, na ogół w jeden z dwóch powodów - albo nie wyrabiam w przejściu i wpadam na kant biurka (moje uda to siniak na siniaku), ale w bolesny sposób łamię paznokcie właśnie. Uznałam, że chociaż jednemu mogę zaradzić i znów sięgnęłam po semilacowego Harda - niech rosną!
Aktualnie pracuję nad wcieleniem w życie połączenia dwóch pasji, więc niebawem ruszę z moim drugim po blogu dzieckiem. I nie omieszkam się Wam pochwalić! :)
6 komentarze
Miło mi się czytało:))ja też muszę mieć pozapisywane rożne rzeczy w kalendarzu, bo to to taka moja przypominajka. Ps. a ja nie bardzo lubię jesień, te pluchy zimnice brrrrr.:)))
OdpowiedzUsuńCieszę się. :) fakt, pluchy nie są fajne, ale wolę to po stokroć niż upały. ;)
UsuńSłodki szczurek. <3 Życzę Ci szybkiego powrotu do zdrówka. ;)
OdpowiedzUsuńOj przyda się, dziękuję. :)
UsuńChwal się koniecznie co tam zdziałałaś:) ps. Uwielbiam Twoje podsumowania i chyba to już kiedyś pisałam :)
OdpowiedzUsuńPochwalę, już niedługo! :) Nawet nie wiesz, jak mi miło. <3
UsuńDziękuję za Twój komentarz. Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej. :)